Słońce próbowało przebić się
przez, wielkie, i bardzo mocne okna. Jednak po wielu próbach wyglądało na to,
że się poddało. Promienie była bardzo jasne. Dobijały się do wszystkich
uchylonych szpar. Nie chciały dać spokoju. Za nic! Dzisiejszy dzień, był zaskoczeniem
dla wszystkich mieszkańców Naboo. Dotychczas zamiast słońca, panowały chmury i
deszcz. A teraz, jasne jak wiosenne żonkile – promyki, rozjaśniały cały, ciemny
dom. Wszyscy byli już spakowani, w własnoręczne walizki. Wierzyli, że
dotrą do jakieś wioski gdzie ktoś ich ugości. Jednak nie wiązali z tym dużej
nadziei
Mia spoglądała tu na lusterko, tu
na wisiorek. Przedmiot który był w łańcuszku, wydawał się być bardzo podobny to tego, co znalazła w jeziorze. Miała
dużo teorii co do znaleziska. Jednak kiedy głębiej wnika, w którąś z nich,
wydawało jej się to bzdurne i niemożliwe. Gdzieś głęboko w sercu, miała nadzieję,
że ten trop doprowadzi ich do rodziców. Jednak nie miała żadnej pewności, czy
oni w ogóle żyją. Nie posiadała dowodów, jedyne co miała to ten przedmiot.
Jednak on, nie pokazywał niczego co mogło im dać podpowiedz, o jakimkolwiek
stanie jej rodziny.
***&***
Stan Hana, pogorszał się z dnia na
dzień. Najpierw majaczył, potem drętwiały mu kończyny. A teraz nie mógł
chodzić. Nie mogli mu pomóc. Cały sprzęt wysiadł. Nie mieli jak wezwać pomocy.
Mężczyzna
był wykończony i bardzo chory. Miał sine ciało, a cerę jaśniejszą od kulki
śniegu.
– Nie powinien tak wyglądać –
oznajmiła kobieta. – Musimy zaradzić – dodała, szukając leków w małej,
walizeczce.
– Zioła? Myślisz, że pomogą? –
Złapał się z brodę, po czym podszedł do kapitana Sokoła. – Chyba nie planujesz
się przekręcić?
– Niee – oznajmił cichym i
wyczerpanym głosem.
– Tak trzymaj, wołaj jak będziesz
chciał coś. My idziemy poszukać lekarstwa, a nóż coś się trafi.
***&***
Na dworze zapadał wieczór. Słońce
schowało się na chmurami, a na niebie, pojawiały się pierwsze gwiazdy. Zrobiło
się inaczej. Znów było smutno i ponuro.
– Ruszamy! – Dał znak ręką i
wyszedł z domu.
– Idę! Sophie, chodź! – Zawołała
Mia.
– Trzymaj – powiedział i rozdał
dziewczyną, po jednym bagażu.
Walizki nie były bardzo ciężkie,
gdyż nie mieli dużo rzeczy. Większość zostawili, aby szybciej dojść do celu.
– Zobacz, tam coś jest – szepnęła
szesnastolatka.
Na drugim brzegu, szła
zakapturzona postać. Była niskiego wzrostu i miała charakterystyczne, skórzane
buty, z długimi sznurówkami. Które sunęły się za nim.
– Schowajmy się, za drzewo –
zaproponował Jack po czym cicho jak mysz, przesunął się w stronę wielkiego
dębu.
– Kto to? – zapytała Mia, a
tajemnicza postać spojrzała się w ich stronę.
***&***
Ahoj!
Na wstępie dziękuje Kiwi, bardzo.
Ten rozdział jest dziwny, i mi się nie podoba, ale cóż...
To już 12! Czas szybko leci...
Zaraz szkoła, niee...!
Ja serdecznie zapraszam na nowego bloga: KLIK
Do następnego!
NMBZT